„Chyba” minister i jego „chyba” decyzje
Była minister oświaty Anna Zalewska przyczyniła się do upadku systemu edukacji. Konsekwentnie i bezkompromisowo forsując zmiany, doprowadziła do deformy. Obecny minister Dariusz Piontkowski działa inaczej – jest wyjątkowo niekonsekwentny, a po wakacyjnym letargu jego aktywność ogranicza się do przerzucania odpowiedzialności na innych (dyrektorów i samorządy) oraz występów na niewiele wnoszących, za to licznych konferencjach prasowych.
1 września ponad 4,5 mln uczniów i uczennic zacznie edukację w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych (liceach, technikach, szkołach branżowych). To dobra wiadomość. Gorsza – że powrót do szkół nie został przez MEN przygotowany. Minister stwierdził, że początek roku szkolnego nie wiąże się z żadnym zagrożeniem, a „same budynki nie zarażają”. [Stwierdzenie, że budynki czy mury „nie zarażają”, to zdaje się ulubiony bon mot ministra – przed egzaminami ósmoklasistów także o tym mówił]. Ciekawa definicja szkoły, swoją drogą – najwyraźniej to przede wszystkim pomieszczenia. Dariusz Piontkowski stwierdził ponadto: „Jeżeli możemy spokojnie wyjść do sklepu, na ulicę, brać udział w wydarzeniach kulturalnych czy wypoczywać na plaży, to równie dobrze możemy iść do szkoły”. W czym problem?
Cóż, może w tym, że ulica czy plaża to nie są miejsca zamknięte i zazwyczaj nie przebywa się w nich w ścisku i po kilka godzin dziennie? Szef MEN zdaje się nie pamiętać, że wskutek deformy część placówek (szczególnie w dużych miastach) jest przepełniona. W podstawówkach, w których wcześniej uczyło się sześć klas, upchnięto osiem roczników. W szkołach ponadpodstawowych do drugiej klasy pójdzie młodzież z tzw. podwójnego rocznika.
Na weselach obowiązuje limit 150 uczestników. W gminach ze strefy czerwonej i żółtej rozważa się zmniejszenie tej liczby do 50 lub 100 osób, ponieważ – jak stwierdził były wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński – większość zakażeń to „ogniska domowe, które powstały po dużych imprezach rodzinnych”. W najbardziej kameralnych szkołach podstawowych (po jednej klasie na rocznik, przy założeniu, że średnia uczniów w klasie to 18 osób – dane GUS) będzie przebywać 144 dzieci. Do tego trzeba dodać nauczycielki i nauczycieli oraz inne osoby zatrudnione w placówce. Razem to więcej osób niż gości na weselu i to przez co najmniej pięć, sześć godzin dziennie – pięć dni w tygodniu. A duże szkoły (standardowe „tysiąclatki”) to kilka wesel naraz.
Porównując przebywanie w szkole do zakupów czy wydarzeń kulturalnych, minister chyba zapomina, że w zamkniętych miejscach w przestrzeni publicznej obowiązuje nakaz zasłaniania ust i nosa. A jak będzie w szkole?
Maseczki nosić, ale niekoniecznie
W odpowiedziach MEN na najczęściej zadawane pytania, które są umieszczone na stronie resortu można przeczytać: „Maseczki powinny być stosowane w przypadku niemożności zachowania dystansu np. w czasie przerw w miejscach wspólnie użytkowanych, o ile nie jest zachowane zróżnicowanie czasowe w prowadzeniu zajęć”. Na konferencji prasowej, która odbyła się 26 sierpnia, minister zaś oświadczył: „Przynajmniej w tych największych szkołach wydaje się, że ma to [noszenie maseczek] uzasadnienie i to jest także nasza odpowiedź na postulaty zgłaszane przez różne środowiska. Porozumiewamy się z Ministerstwem Zdrowia i głównym inspektorem sanitarnym i być może wprowadzimy takie zalecenie obowiązkowo”.
Ale już 27 sierpnia Piontkowski stwierdził: „Pierwotnie wskazaliśmy [sic!], że takiego obowiązku nie będzie. Natomiast tam, gdzie warunki szkolne, bardzo wąskie korytarze, wielkość szkoły, stan zagrożenia epidemicznego będą wskazywać na to, że trzeba będzie podjąć jakieś dodatkowe środki ostrożności, to wtedy dyrektor chyba [warto zwrócić uwagę na to „CHYBA”] powinien zalecić osłony nosa i ust w miejscach wspólnych – w korytarzach, na klatkach schodowych czy w szatniach”.
Czyli niby nie nosić, ale jednak nosić. Dyrektor „chyba” powinien zalecić. Minister najwyraźniej nie może się zdecydować. Tymczasem wirusolodzy twierdzą dość jednoznacznie (i jest to wymóg wprowadzony w niektórych krajach), żeby starsze dzieci (a także nauczyciele) powinni nosić maseczki, przynajmniej dopóki nie usiądą w (pojedynczych) ławkach. Warto podkreślić, że osoba zasłaniająca twarz przede wszystkim chroni innych. Przy okazji byłby to więc świetny sposób na uczenie młodych ludzi odpowiedzialności.
Dyrektorzy mogą decydować, ale niekoniecznie
Niezdecydowanie szefa MEN dotyczące maseczek to tylko jeden z przykładów podejścia: niby tak, a jednak inaczej.
18 sierpnia w Sejmie Piontkowski stwierdził, że to dyrektorzy – po konsultacji ze stacją sanitarną i samorządem (jako organem prowadzącym szkołę) – będą decydowali o ewentualnym przechodzeniu na częściową lub całościową naukę zdalną. 27 sierpnia minister oburzył się na samorząd Zakopanego (klasyfikowanego do strefy żółtej), który zdecydował, że ze względu na sytuację epidemiologiczną w regionie stacjonarne zajęcia rozpoczną się dopiero 28 września.
Minister uznał, że inspektor sanitarny nie wyraził na to zgody, „więc dyrektorzy nie mają prawa do tego, by nie rozpocząć zajęć stacjonarnych 1 września”, a samorząd „działa niezgodnie z prawem, a wojewoda powinien, korzystając ze swoich uprawnień, w trybie nadzorczym zainterweniować”. Niezawodna małopolska kurator oświaty Barbara Nowak wtórowała Piontkowskiemu, uderzając w dramatyczne tony: „Nie ma zgody na to, aby w Zakopanem szkoły zostały zamknięte przed uczniami oraz żeby wprowadzono nauczanie zdalne”. Tą wypowiedzią nakreśliła sugestywny obrazek: małe dzieci (im młodsze, tym to bardziej przekonujące) stoją smutne przed drzwiami szkoły, perfidnie zamkniętymi przez burmistrza. Władze Zakopanego zmieniły pierwotną decyzję.
MEN – wbrew zapowiedziom – nie dał ani samorządom, ani dyrektorom prawa do decydowania o czasowym przejściu na nauczanie hybrydowe lub zdalne. Za to obciążył ich, po pierwsze, odpowiedzialnością za zdrowie uczniów i uczennic oraz wszystkich pracowników placówek, a po drugie – kosztami. Na stronie MEN można przeczytać, że „obowiązkiem pracodawcy jest zapewnienie środków ochrony indywidualnej” pracownikom. MEN jest jednak troskliwy i zadeklarował przekazanie szkołom 20 mln maseczek. W Polsce pracuje około pół miliona nauczycielek i nauczycieli (wliczając osoby zatrudnione w przedszkolach). Jeśli maseczki będą zmieniane codziennie (a to minimalny wymóg), darów wystarczy na 40 dni roboczych, czyli dwa miesiące.
Inne osoby pracujące w szkołach nie zostały uwzględniane w tych rachunkach. Podobnie jak uczniowie i uczennice, którzy z różnych względów nie będą wyposażeni w maseczki. MEN nie przewiduje także finansowania testów dla nauczycieli na obecność przeciwciał. Podobnie jak nie planuje sfinansowania szczepionek przeciw grypie.
Zachowywać dystans, a może jednak nie
Minister rekomenduje zachowanie dystansu (pojedyncze ławki, mniejsza liczba osób na korytarzach, w stołówkach czy szatniach). Jak to powinno wyglądać, pokazała gospodarska wizyta (i przy okazji kolejna konferencja prasowa) szefa MEN w szkole w Płonce Kościelnej w gminie Łapy. Na zdjęciu z tego wydarzenia udostępnionym na Twitterze widać ministra w sali, w której stoi sześć ławek ustawionych w zalecanych odstępach. Problem w tym, że klasy w zdecydowanej większości szkół tak nie wyglądają. Mimo to minister nie rekomendował, a MEN nie pracował nad rozwiązaniami, które mogłyby zmniejszyć liczbę uczniów i uczennic w szkole, np. nie brano pod uwagę wprowadzenia zajęć rotacyjnie w salach i online; nie szukano pozaszkolnych lokali, w których mogłyby się odbywać lekcje, tak aby nieco „rozgęścić” tłum. Takich działań nie podejmowano. Zamiast tego MEN rekomenduje „zachowanie higieny, mycie rąk”.
Mierzenie temperatury, ale niekoniecznie
MEN poinformował, że prócz maseczek i płynu do dezynfekcji przekaże szkołom 20 tys. bezdotykowych termometrów. (Najwyraźniej nie każda szkoła zasłużyła na termometr, bo samych podstawówek i szkół ponadpodstawowych jest ponad 22 tys.). Trudno sobie wyobrazić, ile miałoby trwać badanie jednym termometrem wszystkich uczniów w dużej szkole. Ale może to nie tak istotne, skoro minister stwierdził jednocześnie, że nie ma obowiązku wykonywania tych pomiarów.
Minister bywa konsekwentny
Trudno nie odnieść wrażenia, że minister nie bardzo wie, co robi, a z pewnością nie jest w swych decyzjach konsekwentny. Takie „chyba” decyzje „chyba” ministra. Są jednak kwestie, w których podejście szefa MEN jest jednoznaczne.
Po pierwsze – konsekwentnie nie komunikuje się z uczniami i uczennicami, nie zwraca się do nich bezpośrednio, nie tłumaczy im sytuacji. Gdy mówi o dzieciach i młodzieży, to albo im coś rekomenduje (np. mycie rąk), albo coś nakazuje (w czym nie jest ani spójny, ani racjonalny), albo ich krytykuje, jak tegorocznych maturzystów, którzy uzyskali wyniki słabsze niż ich starsi koledzy, co szef MEN skwitował stwierdzeniem: „część osób zlekceważyła egzamin”.
Niewidoczne – a przez to jakby nieistotne – okazały się dla Piontkowskiego dzieci, które „wypadły” z edukacji zdalnej. Minister oświadczył, że nie „będzie chodził po domach i sprawdzał, dlaczego jakiś uczeń nie uczestniczy w zajęciach. Robi to wychowawca, dyrektor szkoły, a w razie gdy jest potrzebna silniejsza decyzja administracyjna, włącza się w to także organ prowadzący”. I dodał, że „nie może być tak, że minister odpowiada za wszystko”. Aż prosi się, aby zapytać, za co minister odpowiada?
Szef MEN, nawet gdy pisze list (z okazji początku roku) adresowany do „Dyrektorów i Nauczycieli, Drogich Uczniów i Rodziców”, ani razu nie zwraca się bezpośrednio do uczniów i uczennic.
Po drugie – choć dzieci i młodych ludzi minister jakby nie dostrzegał, to wyraźnie widzi „ideologię LGBT” i sprzeciwia się „propagowaniu jej w szkołach”. Po zwolnieniu łódzkiego kuratora oświaty, które niektórzy wiązali ze słowami urzędnika o „wirusie LGBT”, Piontkowski stwierdził: „Jeśli chodzi o LGBT, to wyraźnie stanowisko rządu, także moje, jest podobne do tego, co prezentował pan kurator. My nie jesteśmy zwolennikami LGBT. Wręcz przeciwnie, uważamy, że szkoły powinny być obronione przed taką agresywną propagandą środowisk lewicowych. (…) Rodzice mają prawo do tego, aby szkoła była miejscem bezpiecznym nie tylko pod względem zdrowotnym, ale także ideologicznym i muszą mieć pewność, że dzieci będą tam stykały się z takimi poglądami, jakie dzieci mają w domach, a nie że ktoś będzie im narzucał jakieś swoje poglądy”.
Komentarze
Strasznie „chyba” tumanowaty gostek w „chyba” oświacie.
Pispolska gnije dogłębnie i systemowo.
Przecież on jest p to, aby do reszty upokorzyć i upodlić nauczycieli, po nic innego
@gospodarówka tego bloga/blogówki:
„Była minister oświaty Anna Zalewska przyczyniła się do upadku systemu edukacji. ”
Zwracam uwagę, iż jest Pani zdecydowanie niesprawiedliwa wobec zasług innych ministrów/ministerówek!
Nie będę odnosił się do konkretnych zarzutów, ale tytułowe „chyba” zasługuje na kilka zdań rozwinięcia.
„Chyba” wyraża niepewność, przypuszczenie, a jego antytezą jest pewność siebie, rezon.
Kiedy jest człowiek czegoś pewny?
Na pewno kiedy ma doświadczenie, kiedy w przeszłości doświadczył stanu z którym ma do czynienia obecnie. Sięga pamięcią wstecz i dokonuje analizy swoich decyzji w sytuacji analogicznej do tej z jaką mierzy się dzisiaj.
I efektem takiej analizy może być eliminacja działań które ewidentnie się nie sprawdziły.
Może również dokonać jakiejś korekty w sytuacji kiedy ówczesnej decyzji nie można dyskredytować, ale pewna jej modyfikacja daje duże prawdopodobieństwo, że dzisiaj będzie optymalną.
I trzecia wariant to taki kiedy dzisiejsze decyzje są kalką tych sprzed lat, bo tamte były słuszne, prawidłowe.
Oczywiście z racji wieku ( ale nie tylko z tego powodu) osoba może nie mieć doświadczenia, ale może korzystać z doświadczeń innych osób którym dane było napotkać to, konkretne zjawisko, problem, zdarzenie i poddać to doświadczenie innych osób, swojej autorskiej modyfikacji.
I teraz pytanie:
Do jakich swoich zdarzeń z przeszłości, jak również do jakich zdarzeń innych, wiarygodnych osób odnosić ma swoje decyzje minister Piątkowski?
Człowiek uczy się na błędach. Czyje błędy winny edukować Ministra Edukacji?
Nie wiem dlaczego, ale potrafię wczuć się w tę chybotliwą niepewność ministra narodowego dokształtu.
A jeżeli potrafię to znaczy że nie nie jestem egocentrykiem.
Bo egocentryk…
(za Wikipedią)
Pojęcie to pojawia się jako ważny element teorii Jana Piageta
W teorii Piageta występuje pojęcie egocentryzmu myślenia. Pojawia się ono u dzieci, które nie przekroczyły siódmego roku życia. Polega na nieumiejętności dziecka wczucia się w położenie innej osoby i spojrzenia na świat z jej perspektywy. Dzieci milcząco przyjmują, że inni ludzie widzą to co one. Na przykład trzyletnia dziewczynka może mówić do swojego ojca, który siedzi w sąsiednim pokoju: „Tatuś zobacz jaką zrobiłam wieżę”. Jeśli ojciec odpowie: „widzę”, to dziecko przyjmie to jako fakt. (…) Przykładem na egocentryzm u dzieci jest tak zwany eksperyment z górami. Piaget udowadnia w nim, że dzieci poniżej 7 roku życia nie potrafią patrzeć z perspektywy drugiej osoby. Podczas testu dzieci sadzane były naprzeciwko makiety przedstawiającej trzy góry. Miały opisać to co widzą. Następnie proszone były o opisanie tego co widzi osoba siedząca po drugiej stronie stołu. Eksperyment wykazał, że dziecko nie rozumie, że osoba naprzeciwko widzi góry w inny sposób.
Po 7 roku życia, zgodnie z teorią Piaget’a, dziecko wchodzi w kolejny etap rozwoju i wtedy następuje decentracja jego patrzenia na świat. Zaczyna dostrzegać punkt widzenia innych ludzi.”
Wawrzyniec Biebrzeniewierzyński
2 WRZEŚNIA 2020
20:46
Wawrzyniec Biebrzeniewierzyński
2 WRZEŚNIA 2020
21:47
… pitolisz jak potrzaskany bez ładu i sensu i o niczym…
rozumiem, ż e możesz mieć problemy psychiczne a Szumowina „nie zabezpieczył” pomocy medycznej dla takich osobników… bo pilnował rozległych interesów z półświatkiem i stąd ten bełkot i… wikipedia…
Pisdni to zguba Polski na raty.
Kto tego nie rozumie ten kiep.
@deo
Mam zasadę Nauczyła mnie jej Redaktor Adam Szostkiewicz, czyli stara dobra dziennikarska politbuda(skrót od polibudy,czyli politechniki)
Anonimy wyrzucam do kosza.
Po prostu.
Wawrzyniec Biebrzeniewierzyński 2 września 2020 20:46
Teoria Piageta pochodzi z czasów przedwojennych. W Polsce jego książki ukazały się w 1966 roku. Jego prace znane są ( były ? ) każdemu pedagogowi nauczania wczesnoszkolnego. Jeśli ministrami oświaty , ich doradcami zostają nauczyciele szkół średnich lub wyższych uczelni to jakie mają oni pojęcie o nauczaniu dzieci młodszych niż 10 lat ? Japończycy sukcesy swej gospodarki zawdzięczają m.in. temu, iż uważali, że do usprawnienia pracy najlepiej nadają się ci, którzy codziennie ją wykonują. U nich też najlepiej wynagradzani są właśnie nauczyciele nauczania początkowego.
W pracy zawodowej wielokrotnie zajmowałem się rozwiązywaniem problemów, usprawnianiem procesu i dla mnie więcej informacji dawała rozmowa z robotnikiem pracującym na tym stanowisku niż z kierownikiem czy dyrektorem.
Z destrukcją oświaty mamy u nas do czynienia od 30 lat.
Przede wszystkim to przechodzenie z „jakości na ilość”.. Dzisiaj mamy 5 razy więcej inzynierów niż w czasach PRL-u lecz 80% z nich jest głupsza od PRL-owskiego technika.
Jestem zwolennikiem zróżnicowania nauczania dostosowanego do MOŻLIWOŚCI dziecka a nie AMBICJI rodziców.
Jestem przeciwny ograniczeniom w oświacie gdyż sąone efektem medialnej paniki a nie realnego zagrożenia.
6 m-cy „epidemii” i średnio 10 tys. zakażeń na miesiąc a tymczasem w I kw. mieliśmy DZIENNIE 2 razy więcej zachorowań na grypę i nikt żadnych ograniczeń nie wprowadzał. Zmarli wskutek koronawirusa to zaledwie 1% ogólnej ilości zgonów podczas gdy w sezonie grypowym ilość zgonów była o 15-20% wyższa niż ww miesiącach letnich.
Epidemia groźnej, śmiertelnej choroby winna objawić się wyraźnym wzrostem ogólnej ilości zgonów a tymczasem mamy ich SPADEK w porównaniu do analogicznego okresu lat ubiegłych. Nie zanotowano u nas ŻADNEGO zgonu z powodu koronawirusa wśrod dzieci i młodzieży poniżej 18 lat. Każdego roku było w szkołach po kilkadziesiąt wypadków ze skutkiem śmiertelnym. Wśród osób w wieku 0 – 50-ciu lat mamy 2 zgony na 1 milion osób w tej grupie wiekowej.
Czy w świetle powyższych faktów koronawirus to realne zagrożenie czy tylko niczym nie uzasadniona, sztucznie podsycana medialna panika ?
@kaesjot
Nie wiem, być może niezbyt przejrzyście zawarłem przesłanie swoich komentarzy, ale starałem się ich bohaterem uczynić termin „chyba” ( to pierwszy komentarz), drugiego zaś subiektywizm poznawczy i wynikające z niego konsekwencje … również dla gospodarzy … i gospodyń tutejszych ( tutaj, czyli tutaj)blogów, co podparłem Piagetem.
Nie wnikam w źródła i odcienie tego subiektywizmu. Po prostu jest zauważalny, tak jak to miejsce dla osób czytających moje komentarze.
Medialną panikę możesz zamienić zwrotem panika moralna.
Rozwija ten termin Wikipedia.
Używam często owego pojęcia przy polemikach na temat pedofilii aby tłumaczyć medialną intensywność owej tematyki.
AIDS, młodzieżowe subkultury, arabski terroryzm, sytuacja islamskich kobiet wątki związane z Rosją, Iranem i inne.
Gawiedź musi się czymś ekscytować, a że można to wykorzystać jako broń w walce o kulturową hegemonię to co raz wyskakuje coś ciekawego.
Tylko, że czasami jest to broń obosieczna. W pierwszej fazie koronawirus ( moim zdaniem rzeczywiście istniejący problem, dyskutować można na tema skali) miał uderzyć w Chińczyków i media zachodnie rozdmuchały problem( przyp… żółtkom, a co!), ale nagle okazało się że jest on problem nie Azjatów, ale cywilizacji wybranej(Zachód) , ale już było trochę za późno, aby chłodzić rozpalone łby Amerykanów i Europejczyków.
A że przy okazji wyszło jak marna jest służba zdrowia w krajach wolnorynkowych to już inna sprawa i jak ciężko jest zdyscyplinować porażone populizmem owe kraje.
Porażone populizmem społeczeństwa owych krajów. Rządzący i rządzeni.
@ Wawrzyniec Biebrzeniewierzyński
Dlatego trzeba walczyć z bezmyślnym przyjmowaniem za prawdę wszystkiego, co głoszą media głównego nurtu. Staram się , w miarę możliwości opierać o wiarygodne dane. Różnie można oceniać np. przyczyny zgonów lecz sam zgon jest faktem niepoodwalanym.
Irytująca jest maniera pisania „dziennikarzy” różnych popularnych portali internetowych. Najczściej jest to sensacyjny tytuł i gówniana treść. Np. „Polscy kibice w pogrążeni w żałobie !” Czytam, bo myślę, że chodzi o Tomaszewskiego albo Lubańskiego a tu piszą o argentyńskim piłkarzu spzed ponad 40 laty, który nawet w kadrze Argentyny nie występował !
Antypeerelowska opozycja krzyczała – „Media kłamią !”
A jakie zawołanie odpowiada dzisiejszym mediom ?
Chyba – „media robią z Ciebie idiotę !!!”
O roli mediów, o zadaniach mediów, o to czym są media, czym muszą być media (aby przeżyć, aby spełnić oczekiwania właścicieli, odbiorców itd) w epoce której żyjemy traktowała ciekawa publikacja będąca pokłosiem konferencji naukowej na lubelskim UMCS. Co prawda książka i konferencja to sprawy sprzed wielu lat, ale większość wyzwań przed którymi stoją media w świecie gry wolnorynkowej są uniwersalne, czyli coś kosztem czegoś, co w dużym uproszczeniu sprowadza się do pytania:
„Jak przeżyć i zachować twarz, czyli trzymać jakiś poziom publikacji ?”
A tak naprawdę taka dyskusja o dzisiejszych mediach – szczera dyskusja – to jedna z ważniejszych kwestii dzisiejszego świata.
Tylko kto ją zainicjuje i przeprowadzi?
Przecież nie media…
Co się odwlecze to nie uciecze.
A jednak został odwołany i chyba Pani Małgorzata może odetchnąć z ulgą … i mieć nadzieję, a nawet pewność, że następca spełni w końcu Jej ambitne oczekiwania dotyczące prawidłowego funkcjonowania – zreformowanego już – resortu edukacji.