NIEzaplanowana, NIEpoliczona, NIEprzemyślana

Choć minister Anna Zalewska nadal z niepodważalną pewnością siebie powtarza, że planowane przez nią rozmontowanie systemu edukacji (nieopatrznie zwane „reformą”) jest „zaplanowane, policzone i przemyślane”, trudno oprzeć się wrażeniu, że mało kto – poza panią minister – w to wierzy.

NIEzaplanowana

Trzeba wyjątkowej buty lub rzadkiego braku rozsądku (albo obu tych rzeczy naraz), żeby twierdzić, że forsowana „reforma” jest dobrze zaplanowana. Trudno ją za taką uznać, skoro – po pierwsze – na osiem miesięcy przed zaaplikowaniem wielkiej zmiany w szkolnictwie wciąż nie ma przygotowanych nowych podstaw programowych. Nawet jeżeli takie podstawy powstaną, to prace nad nimi będą trwały dwa miesiące. Czy rzeczywiście można uznać, że edukowanie dzieci, według programów sklecanych na kolanie, to element dobrze zaplanowanej „reformy”?

Po drugie – nie zaproponowano żadnego rozwiązania problemu tzw. podwójnego rocznika (chodzi o dzieci będące obecnie w szóstej klasie szkoły podstawowej, które w przyszłej rekrutacji do liceów i innych szkół ponadgimnazjalnych miałyby konkurować z koleżankami i kolegami, którzy rozpoczęli naukę w gimnazjach we wrześniu 2016 r.). Niedziwne, że nikt się tym nie zajmuje, bo pani minister, za nic mając demografię, przekonuje, że „takie roczniki były jeszcze niedawno rzeczą oczywistą” i „zmian w szkolnictwie uczniowie nawet nie zauważą”.

Po trzecie – niejasna jest kwestia zwolnień nauczycieli – najpierw pani minister zapewnia, że nikt nie straci pracy, by po jakimś czasie ogłosić prace nad pakietem osłonowym dla nauczycieli.

Po czwarte – trudno uznać za zaplanowaną „reformę”, która ma być konsekwencją wprowadzenia w życie ustawy „Prawo oświatowe”, której projekt został skrytykowany w licznych opiniach (także tych przygotowanych przez przedstawicieli strony rządowej), udostępnionych na stronie Rządowego Centrum Legislacji. Większość dokumentów przesłanych (w ramach konsultacji publicznych oraz tzw. opiniowania) przez gminy, szkoły czy stowarzyszenia związane z oświatą składa się przede wszystkim z pytań (często bardzo szczegółowych) dotyczących „udoskonalonego” systemu edukacji. Gdyby „reforma” była choć w połowie tak dobrze zaplanowana, jak zapewnia pani minister, tego typu wątpliwości, a przynajmniej w tak dużej liczbie, nie miałyby uzasadnienia.

[O kilku innych czynnikach wskazujących na wyjątkowo złe „zaplanowanie” tego edukacyjnego trzęsienia ziemi pisałam w poprzednich wpisach: tu oraz tu]

NIEpoliczona

Jak wyjątkowej ekwilibrystyki i kreatywności w rachunkach trzeba, żeby stwierdzić – co minister Zalewska wielokrotnie powtórzyła – że reforma odbędzie się „niemal bezkosztowo”? Trzymając się tego założenia, chyba nikt w MEN specjalnie nie zawracał sobie głowy liczeniem całościowych kosztów. No bo jak liczyć coś, czego ma nie być.

Jednak tylko ministerstwo wykazuje się taką beztroską, jeśli chodzi o finansowe konsekwencje edukacyjnej rewolucji. Samorządy zaczęły rachować i wyszło im na przykład, że „Wygaszanie gimnazjów spowoduje, tylko w pierwszych dwóch latach, dodatkowe koszty, szacowane w samorządach na kwotę ponad 1 miliarda złotych. Do tego należy doliczyć trudne do oszacowania koszty pośrednie likwidacji gimnazjów, które dotkną nie tylko samorządy”. Do tego trzeba dodać koszty związany z marnowaniem już wydanych pieniędzy na inwestycje związane z tworzeniem i wyposażeniem gimnazjów.

Finansowej lekkomyślności pani minister nie podziela Ministerstwo Finansów oraz Przewodniczący Stałego Komitetu Rady Ministrów, którzy w opiniach na temat projektu ustawy oraz uzupełniającego ją dokumentu „Ocena Skutków Regulacji” jednoznacznie wytykają, że nie uwzględniono całkowitych kosztów „reformy”.

NIEprzemyślana

Jak bardzo trzeba się mijać z rzeczywistością, żeby zakładać, że reforma jest „przemyślana”, skoro nie ma badań edukacyjnych wskazujących na sens proponowanych zmian i uzasadniających postulat likwidacji gimnazjów, a wszystko tak naprawdę opiera się na forsowanej przez minister Zalewską tezie, że gimnazja „się nie sprawdziły”?

Wydaje się jednak, że pani minister niewiele sobie z tego robi, ponieważ wyniki istniejących badań interpretuje w taki sposób, żeby uzasadnić swoje założenia. Być może w ministerstwie mało kto przejmuje się tym, że autorzy ekspertyz, na które powołuje się MEN, w większości podpisali się pod listem adresowanym do pani minister, w którym apelują o powstrzymanie zbyt szybkich i rewolucyjnych zmian, a jednocześnie stwierdzają: „Z przykrością czytamy, że proponowana likwidacja gimnazjów argumentowana jest wynikami badań. Wielu z nas prowadziło lub uczestniczyło w tych badaniach i z niepokojem obserwujemy, jak ich wyniki są jednostronnie interpretowane”.

Badacze zajmujący się edukacją pokazują, że podstawowy zarzut, który minister Zalewska stawia gimnazjom, czyli niewyrównywanie szans edukacyjnych dzieci z różnych środowisk, nie do końca jest uzasadniony. Michał Sitek (na którego tekst powołuje się MEN w uzasadnieniu do wprowadzania „reformy”), porównując wynik badań PISA (tam, gdzie te porównania są uprawnione ze względu na różne metodologie stosowane w badaniach realizowanych w kolejnych latach), podkreśla, że od 2000 roku (pierwsze danie PISA w Polsce) do roku 2012 (ostatnie badanie, którego wyniki są dostępne), po pierwsze, wzrósł ogólny poziom edukacji młodzieży (i jest to wzrost spektakularny w porównaniu z innymi krajami biorącymi udział w projekcie, co pokazuje, że argument z prezentacji MEN: „Wyniki uczniów poprawiły się w badaniach PISA wszędzie tam, gdzie na świecie wprowadzono testy sprawdzające zakres zdobytej”, nie do końca jest trafiony); po drugie – zmniejszyło się zróżnicowanie wyników uczniów. Oraz po trzecie – „w większym stopniu poprawiały się wyniki uczniów z niskim SES [statusem ekonomiczno-społecznym – M.S.] niż wyniki uczniów z wysokim SES”.* Najwyraźniej jednak pani minister wie lepiej od autora, jak interpretować wyniki jego badań.

„Chodzą słuchy”, że ta najlepsza na świecie, doskonale „zaplanowana, policzona i przemyślana” reforma może zostać odłożona w czasie, a nawet – choć to już bardziej pobożne życzenie niż plotka – w ogóle niezrealizowana. Aż boję się to napisać, ponieważ już raz się pomyliłam, zakładając kilka miesięcy temu, że pani minister choć uratuje siedmioletnie „maluchy” przed pójściem do szkoły, choć będzie zmieniać programy i kształcić patriotycznie, to jednak nie podejmie kroków mających na celu rozmontowanie całego systemu edukacji. A jednak podjęła.

*Więcej na temat badań dotyczących funkcjonowania gimnazjów można znaleźć w tekście Mikołaja Herbsta – badacza edukacji, jednego z sygnatariuszy listu adresowanego do minister Anny Zalewskiej.

[Rys. Andrzej Rysuje]